niedziela, 4 marca 2018

Prolog

Siedziałam na środku swojego niedużego, aczkolwiek przytulnego pokoju...Przystani, gdzie tyle rzeczy się wydarzyło i które za chwilę miały stać się tylko zwyczajnym wspomnieniem...Wspomnieniem, które przez jakiś czas będzie wzbudzać różnego rodzaju emocje...Zlepkiem myśli, jaki za parę lat przykryje warstwa nowych, innych doświadczeń - dobrych, złych, zwyczajnych lub przełomowych. 
I choć tyle razy przygotowywałam się na ten dzień, tak teraz ogarnęła mnie zwyczajna bezradność. Nie mogłam ruszyć się ze swojego ulubionego fotela, który nagle zaczynał być dla mnie zupełnie obcy. Zarówno to miejsce jak i zielonkawy kolor nieco odrapanych ścian, stawały się z minuty na minutę coraz bardziej przytłaczające. 
Na pierwszy rzut oka mogłoby wydawać się, że podchodzę do tego ze stoickim spokojem. W końcu pewne doświadczenia nauczyły mnie, że należy bardzo ostrożnie obchodzić się ze swoimi emocjami, a pewne reakcje po prostu trzeba w sobie wyjątkowo mocno tłumić. Ale tak nie było. Bałam się. Po raz pierwszy w życiu tak bardzo się bałam. Każdą decyzję zawsze starałam się podejmować niezwykle dokładnie, ale tym razem nie wiedziałam, czy naprawdę postępuję słusznie. Wiedziałam jedynie, że muszę coś zmienić, a wyprowadzka była odpowiednim wyjściem. A przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
Siedziałam tam zastanawiając się, czy dobrze robię i wiedziałam, że nie byłam jedyną osobą w tym mieszkaniu, która biła się z myślami. Był też on. Cudowny i cholernie toksyczny bóg, który namieszał moim życiu i którego poznałam dokładnie rok temu.
W tym samym momencie usłyszałam podjeżdżającą pod blok taksówkę, a chwilę później wydobywające się z głębi mieszkania  jego powolne, niepewne kroki. 
Zapukał.
I choć miałam ochotę rzucić się do drzwi i mu otworzyć, wiedziałam, że muszę zachować spokój i nie dać się ponieść emocjom, którym ostatnio zbyt często ulegałam i które tak bardzo wywróciły moje życie do góry nogami. Siedziałam w ciszy ze wzrokiem wbitym w drewnianą podłogę, ściskając coraz mocniej oparcie starego fotela. Wtedy dotarło do mnie, że zostało nam dosłownie kilka minut i że już nigdy więcej nasze drogi się nie skrzyżują. 
- Em, jesteś tam?
Pod wpływem jego głosu moje serce zadrżało, a do oczu napłynęły łzy, które musiałam szybko powstrzymać. Nie mogłam być słaba. On nie mógł wiedzieć, że powoli, lecz skutecznie rozlatywałam się w tamtej chwili na milion kawałeczków.
Moje płuca napełniły się ciężkim, lecz przynoszącym delikatną ulgę oddechem. 
- Wejdź - oznajmiłam, zdając sobie sprawę, że mój głos zabrzmiał zaskakująco stanowczo, biorąc pod uwagę to, jak czułam się w tamtym momencie.
Drzwi od pokoju zaskrzypiały cicho i moim oczom ukazała się osoba, która wszystko pogorszyła, choć i tak było już nadzwyczaj źle.
- Emily, nie możesz tak po prostu wyjechać.
Parsknęłam śmiechem. Chyba nie mogłam być już bardziej wściekła na zaistniałą sytuację.
- Mogę, bardzo dobrze o tym wiesz - oznajmiłam dobitnie. - Przyszedłeś się pożegnać, czy...
- Przyszedłem ci powiedzieć, że jest mi przykro - wszedł mi w zdanie, podchodząc bliżej, jednak zachowując pewien dystans między nami. 
Wiedziałam, że się bał - tak samo, jak ja. Jednakże on bał się zmiany, a ja bałam się tego, że już nigdy więcej go nie zobaczę, chociaż tak bardzo go nienawidziłam za to wszystko, co mi zafundował przez ostatnie miesiące. 
- To już słyszałam. Coś jeszcze? - spytałam, przenosząc wzrok w stronę okna.
Westchnął.
- Nie chcę, żebyś wyjeżdżała.
Pokręciłam powoli głową i zamknęłam oczy, powstrzymując kolejną falę gorzkich łez.
- Bill, czy ty nie widzisz, że właśnie dlatego nie mogę tu zostać? - spytałam, podnosząc na niego wzrok i wstając z fotela. - Nigdy nam się nie uda. Sam to przyznałeś - dodałam, chwytając za torbę i kierując się szybko w stronę wyjścia. Jednakże jego pewne dłonie zatrzymały mnie w miejscu. I choć próbowałam im się przeciwstawić, moje próby okazały się daremne.
- Zawsze będziesz dla mnie ważna - oznajmił powoli.
Westchnęłam głośno. Poczułam, jak łzy spływają mi powoli po lewym policzku i poczułam się z tym fatalnie.
- Ale nie tak ważna, jakbym chciała.
- Em, proszę...
- Nie mogę tak. Nie mogę już tak dłużej... - wyszeptałam.
Trzymał mnie przez chwilę, po czym jego uścisk na moich ramionach zelżał. Wiedział, że nie zmienię decyzji, a ja wiedziałam, że nigdy nie byliśmy i nie będziemy tak naprawdę, jak dwoje dorosłych, razem.
Udałam się w kierunku drzwi wyjściowych, odkładając po drodze klucze do mieszkania. Słyszałam, że szedł za mną, zupełnie w ciszy, próbując nie pogorszyć sytuacji. Kiedy moja dłoń zacisnęła się na klamce, poczułam, że do drugiej wciska mi jakieś zawiniątko, którym miałam ochotę w niego rzucić. Ale tego nie zrobiłam.
- Trzymaj się, Em - powiedział cicho, a ja bez słowa przekroczyłam próg mieszkania, które w jednej sekundzie stało się dla mnie zupełnie obcym miejscem.
Obiecałam sobie, że się nie odwrócę i udało mi się tą obietnicę dotrzymać. Podeszłam do czekającego na mnie od kilku minut samochodu, po czym wsiadłam do środka, zatrzasnęłam drzwi i odjechałam z ciężkim sercem i umysłem.
- Żegnaj, Berlinie - szepnęłam w stronę zaparowanej szyby pojazdu, żegnając wzrokiem piękną lecz momentami męczącą stolicę Niemiec. Dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie, że trzymam w ręce upominek od niego. 
Zaczęłam niepewnie rozrywać czerwony papier, w którym kryło się małe, kwadratowe pudełeczko. Otworzyłam je i moim oczom ukazała się piękna, srebrna przywieszka w kształcie czterolistnej koniczyny, a obok niej tkwił liścik:

"Postaraj się być szczęśliwa. Mimo wszystko."

Kiedy przeczytałam te słowa, zamknęłam pudełko i cisnęłam je na samo dno torby podróżnej.

- Idiota - szepnęłam, zamykając oczy i marząc o tym, aby jak najszybciej znaleźć się w moim domu. Z dala od bagna, w którym tkwiłam.